Jeden z najpoczytniejszych, polskich autorów kryminałów. Doceniany przez krytyków i czytelników, nagradzany m.in. Nagrodą Wielkiego Kalibru i Kryminalną Piłą. W ciągu ostatnich sześciu lat na rynku ukazało się jego dziewięć książek. 13 kwietnia będzie miała miejsce premiera kolejnej – „Wstydu”. Skąd czerpie pomysły, jak je rozwija a jak ocenia – zapytaliśmy o w naszym wywiadzie, do którego przeczytania serdecznie zapraszam.

Jak to możliwe, że autor wpadł na taki pomysł? Nie raz zadajemy sobie takie pytanie, kiedy czytamy ciekawą książkę. No właśnie! Skąd bierzesz pomysły na książkę? Czy szukasz ich w jakiś specjalny sposób czy po prostu same przychodzą Ci do głowy?

rRobert Małecki: Różnie z tym bywa. Czasami, tak jak w przypadku „Skazy” i „Wady”, pierwszych tomów z komisarzem Bernardem Grossem oraz jak z trylogią z Markiem Brenerem, sam wymyślam motyw zbrodni i wszystko to, co z nią związane. Ale mam też na swoim koncie powieści, których początek czerpię z prawdziwych spraw kryminalnych: np. „Żałobnica” i „Zmora”. Odbijam się jednak od prawdy tak dalece, że w zasadzie nikt nie jest w stanie połączyć mojej fikcji literackiej z konkretnym śledztwem policyjnym.

Po czym poznajesz, że pomysł jest dobry? Jak spośród wielu pomysłów rozpoznajesz ten, który chciałbyś rozwinąć?

W zasadzie da się to poznać dopiero po skończeniu pisania powieści. Ale oczywiście zanim to nastąpi szukam w wymyślonej przez siebie historii lub w prawdziwych zdarzeniach kryminalnych czegoś, co uznam za interesujące, co ustawia mnie w roli czytelnika, który weryfikuje, czy taką opowieść chciałbym przeczytać. Bywa, że jednego dnia pomysł na fabułę bardzo mi się podoba, a następnego, czar szybko pryska. Zastanawiam się, czy nie utraciłem resztek rozsądku, skoro spodobało mi się coś tak miałkiego i nijakiego.

Generalnie więc, to bardzo trudne zagadnienie. Pozostaje jedynie zaufać swojej intuicji i zweryfikować  to, czy wybrany pomysł na powieść oferuje intrygujące tajemnice i czy zawiera w sobie zaskakujący finał.

Za kilka dni do księgarń wejdzie kolejna powieść, „Wstyd”. Jak długo dojrzewał w Tobie pomysł na nią? Czym zaskoczysz czytelników tym razem?

Pomysły zazwyczaj rodzą się w bólach, więc nie inaczej było tym razem. Zaczęło się od wymyślenia miejsca akcji. Wyobraziłem sobie wysoki klif. Nadrzeczny lub zlokalizowany obok jeziora. I wokół takiego miejsca próbowałem zbudować opowieść o Julii Karlińskiej, byłej policjantce, która w wypadku motocyklowym straciła męża, również policjanta. A obecnie wychowuje dwóch nastoletnich bliźniaków. I sama jest nauczycielką historii w prywatnym liceum. To zupełnie inaczej ustawiło mi fabułę, która dotyka problemów młodzieży, ale również różnych odcieni rodzicielstwa. I nie brakuje w tym thrillerze rodzinnych tajemnic, rzecz jasna!

Pomysł na historię to dopiero początek. Potem potrzeba tak wielu szczegółów – postacie muszą mieć własne charaktery i własne życie, akcja książki musi składać się z kilkudziesięciu ciekawych scen. Potrzeba mnóstwa pomysłów, by dać czytelnikowi to wszystko. Czy masz własne, sprawdzone sposoby pobudzania własnej kreatywności, gdy przychodzi do szczegółów?

Jedyna sprawdzona metoda to usiąść i pisać. Na tym polega twórczość. Swego czasu, przy pisaniu debiutu, a więc powieści „Najgorsze dopiero nadejdzie”, a także kontynuacji („Porzuć swój strach” oraz „Koszmary zasną ostatnie”) miałem przygotowaną drabinkę scenariuszową, opisującą, scena po scenie, przebieg powieściowej akcji. Nadal polecam to narzędzie moim kursantom, biorącym udział w warsztatach pisania, ale sam już z niego nie korzystam. Opracowuję początek historii, któremu poświęcam mnóstwo uwagi. Potem staram się przemyśleć zakończenie fabuły i dopiero wtedy ruszam z pisaniem. Przestrzeń od punktu A do punktu Z zostaje wypełniona w trakcie pisania. Zatem nie wiem, jakie konkretne zdarzenia czekają na moich bohaterów, ani kogo spotkają oni na swojej drodze. Z mojego doświadczenia wynika, że takie pisanie jest trudniejsze niż pisanie pod linijkę, ale przynosi znacząco większą satysfakcję. Wymaga ode mnie ciągłej kontroli nad przebiegiem fabuły, a co za tym idzie – poprawiania i uzupełniania tego, co zostało już napisane. To permanentna praca nad całym tekstem.

Co z wewnętrznym krytykiem? Co robisz, żeby go ujarzmić i nie pozwolić mu podciąć Ci skrzydeł? Na którym etapie pisania dopuszczasz go do głosu? Czym się kierujesz odrzucając pomysły czy sceny, nad którymi już pracowałeś i w które zainwestowałeś dużo czasu?

Wewnętrzny krytyk wtedy jest dobry, jeśli mi pomaga. Gdyby mnie zdominował, nie napisałbym w życiu żadnego zdania. Liczę na swoje doświadczenie i staram się sobie ufać. Na razie, przynajmniej w tej mierze, nie zawiodłem się na sobie. Co nie znaczy, że nie błądzę. Ludzki mózg, w trakcie pracy twórczej, podpowiada najprostsze rozwiązania. Bywa więc i tak, że idę za jego głosem, piszę scenę, a następnego dnia już wiem, że muszę ją poprawić, zmienić motywacje bohaterów, dodać w scenie więcej emocji lub obrazów, po to aby scena była pełna, aby obraz, który kreuję w głowie czytelnika był wyraźny. Poza tym, szukam lepszych słów, adekwatnych do opisywanej sceny, i staram się dbać o rytm narracji.

W każdej pracy twórczej zdarzają się blokady. Na jakim etapie pracy zdarzają się Tobie? Jak sobie z nimi radzisz?

Dochodzi do nich na bardzo różnych etapach tworzenia powieści. Często już na samym początku, kiedy próbuję wymyślić fabułę. Ale gorsze są te blokady, które zdarzają się podczas pisania. Kiedy na przykład nie wiem co w aktualnej sytuacji powinien zrobić mój bohater. A będąc precyzyjnym, chodzi o to, które z rozwiązań powinien wybrać, skoro żadne z nich, chociaż wydają się logiczne w danej sytuacji, mi nie odpowiada. Wtedy mam dla siebie dwie rady. Zatrzymuję się i czytam tekst od początku. Oczywiście wykorzystuję tę okazję do naniesienia poprawek w tekście, ale czytam go głównie po to, by odszukać w nim wszystkie te elementy, które nie zostały jeszcze wykorzystane lub o których zapomniałem w trakcie pisania. Ale bywa i tak, że odchodzę od tekstu na kilka dni. Nie oznacza to, że wówczas nie pracuję. Staram się po prostu  „odświeżyć” głowę. Zabieram się za modelarstwo albo coś gotuję. I to pomaga, bo w gruncie rzeczy moje myśli samoistnie krążą wokół fabuły, ale nie czuję się do tego przymuszony. Te procesy zachodzą jakby w tle innych działań i aktywności. I generują znakomite podpowiedzi. Dlatego wiem już z doświadczenia, że blokad nie należy się bać, bo one są elementem całego procesu twórczego. Trzeba tylko zadbać o to, by go nie ograniczały.

Krytycy i czytelnicy zgadzają się, że każda twoja kolejna książka jest coraz lepsza. Z czego to wynika?

Miło to czytać, ale mam świadomość, że w pracy twórczej spotykamy się zawsze z pełną skalą ocen i różnymi opiniami. Niemniej, jeśli ktoś zauważa literacki postęp, to jestem przekonany, że wynika on z tego, że zwyczajnie się staram. Że zależy mi na lepszym warsztacie, lepszym języku, lepszej narracji i lepszym doborze środków wyrazu. Chcę być uczciwy wobec siebie, moich czytelników i mojego wydawcy. W tym zawodzie rozwój literacki jest moim głównym celem. Tylko w ten sposób mogę tworzyć lepsze opowieści.

Dziękuję za tę rozmowę i mnóstwo cennych wskazówek!

UWAGA! KONKURS!

Mamy do oddania jeden egzemplarz jeszcze pachnącej farbą drukarską powieści kryminalnej „Wstyd” z autografem Roberta Małeckiego! Chcesz, by trafił właśnie do Ciebie? Napisz w komentarzu na moim profilu LinkedIn, dlaczego to właśnie Ty powinieneś/powinnaś go otrzymać. Czekamy na jak najbardziej twórcze i nietuzinkowe argumenty! Rozstrzygnięcie konkursu tuż po Majówce!