Jarosław Osiadacz. Z wykształcenia chemik (dr) i biotechnolog (mgr inż.). Absolwent studiów podyplomowych z zakresu zarządzania jakością (Qality Manager) i komercjalizacji nauki i technologii (MsSTC). Certyfikowany Menedżer Projektów (Prince_2). Teoretyk i praktyk innowacji. 6 lat doświadczenia w jednostkach naukowych, 3 lata w przemyśle i 8 lat w pracy w centrum transferu technologii. Od 10 lat prowadzi własną firmę, założyciel, udziałowiec i Prezes Zarządu dwóch start-up’ów.

Wykładowca i kierownik merytoryczny wielu szkoleń i studiów podyplomowych. Przeprowadził ponad 80 audytów technologicznych, w przypadku 9 klientów doprowadził do podpisania międzynarodowych umów transferu technologii; autor 21 strategii komercjalizacji i 16 wycen technologii, 18 studiów wykonalności i biznesplanów, 8 projektów restrukturyzacji i urynkowienia Instytucji Otoczenia Biznesu, coach biznesowy 7 start up’ów.

 

Aldona Kucner

Jarku, kolejne rządy otrąbiają sukces, że oto od dziś współpraca nauki i gospodarki będzie się gwałtownie rozwijać, a nasze uczelnie będą kopalnią innowacyjnych produktów. Tymczasem mam wrażenie, że ten temat powraca od dawna ale i niewiele się zmienia. Pracujesz z uczelniami od dwudziestu lat. Jak to jest z tą innowacyjnością uczelnianą?

Jarosław Osiadacz

Uczciwie należy stwierdzić, że przez ostatnie 20 lat coś się jednak zmieniło. Władza centralna zmieniała kilkukrotnie warunki ustawowe prowadzenia działalności przez jednostki naukowe, przy czym w odniesieniu do szkół wyższych zmian było najwięcej. Niestety odnoszę wrażenie, że zmiany wprowadzane są chaotycznie, często bez pogłębionej refleksji „jak to wyglądać będzie w działaniu?” ani „jakie skutki to przyniesie i jakim kosztem zostanie okupione?”. Przykładem (choć może nieco odbiegającym od pytania) takiego chaosu legislacyjnego, było wdrożenie 2 lata temu tzw. uwłaszczenia naukowców, które dramatycznie skomplikowało procedury zarzadzania własnością intelektualną w uczelniach, nie przynosząc jednakowoż żadnego widocznego przełomu w transferze wiedzy do gospodarki.

Pomimo wpisania w ustawę o szkolnictwie wyższym konieczności współpracy z otoczeniem, w tym z gospodarką, w wielu uczelniach obowiązek ten jest lekceważony. I to nie tylko w odniesieniu do działalności proinnowacyjnej ale także do działalności edukacyjnej. Programy nauczania są przestarzałe. A  nawet  jeśli  się modnie i nowocześnie  nazwane, to i tak pod tą piękną nazwą kryją się stare programy, opracowane lata temu. A przecież od kogo, jak od kogo, ale to właśnie od uczelni powinniśmy oczekiwać nowoczesności zarówno w programach nauczania, jak i programach badań.

AK

Dokładnie. I trzeba dodać, że to oczekiwanie nie jest tylko podyktowane ogólnie przyjętymi skojarzeniami, że jeśli coś nowego ma powstać, to właśnie na uczelni.  Zapominamy, że na uczelniach wyższych, tak jak i w gospodarce, trwa zacięta rywalizacja. A z tym, jak bardzo konkurencyjna jest nasza nauka wiążą się konkretne, nie tylko wizerunkowe, ale i finansowe korzyści. Jak wyglądają nasze uczelnie względem innych w Europie i na świecie?

JO

Poza chlubnymi acz nielicznymi wyjątkami, poziom naukowy większości zespołów nadal można sklasyfikować jako światową 3-cią ligę. Publikacje w czasopismach nieindeksowanych na Liście Filadelfijskiej, wystąpienia na konferencjach organizowanych w gronie kolegów i znajomych, brak rozeznania w bieżących trendach technologicznych – to powszechność w większości środowisk naukowych [pozwolę sobie, ze względu na doświadczenia osobiste koncentrować się na naukach technicznych i naukach o życiu]. A  jak można generować innowacyjne rozwiązania, jeśli nie ma się bieżącego rozeznania w potrzebach gospodarki i w trendach naukowych?

Wiem, że można pracować w obszarach niszowych, i że czasem też można dzięki temu „wystrzelić” z niesamowitą publikacją, patentem, pomysłem na technologię czy produkt. Ale nie widzę, aby w praktyce było za wiele takich zespołów, które zajmują się istotnymi problemami, choć pozostają poza głównym nurtem. Tych naprawdę aktywnych zespołów, czy to pracujących w głównym nurcie naukowym, czy to zajmujących się ważnymi acz niszowymi tematami, nie ma niestety wiele. Reszta, no cóż, uczy studentów i narzeka, że nie ma pieniędzy na badania.

AK

Realizowaliśmy razem projekt „Menadżer projektów badawczo rozwojowych” skierowany właśnie do kadry uczelnianej, która tworzy rozwiązania z potencjałem komercjalizacji. Miałam wrażenie, że dla wielu z tych osób wprowadzenie rozwiązania na rynek wcale nie jest najważniejsze. Ba! Nie jest nawet ważne. Zainteresowanie innowacją dla części z uczestników kończyło się na publikacji w liczącym się czasopiśmie naukowym.

JO

Jednostka naukowa dostaje stosunkowo niewielkie pieniądze na działalność statutową, całą resztę musi zdobyć w postaci grantów.

Dotacja statutowa uzależniona jest od wyników oceny parametrycznej, a ta w głównej mierze ocenia działalność dydaktyczną i „naukową”, przy czym można uzyskać przyzwoity wynik nie wysilając się na pisanie publikacji do czasopism z Listy Filadelfijskiej. Działalność i rezultaty aktywności w obszarze współpracy z gospodarką, patenty, wdrożenia, są mało punktowanym obszarem. Pozostaje więc pytanie, dlaczego pracownik nauki miałby się tym przejmować. Dla jego osobistej kariery, doktoratu, habilitacji i wreszcie upragnionej profesury wdrożenia w przemyśle mają znaczenie trzeciorzędne. Stąd też, osoby, które są zainteresowane karierą naukową musza wykazywać się aktywnością w domenie naukowej i nie zaniedbywać działalności dydaktycznej, wszystko inne, co nie prowadzi do celu, bywa eliminowane, a jeśli się nie da, minimalizowane.

Ponieważ jednak do rozwoju naukowego nie wystarczają środki statutowe, trzeba poszukiwać grantów. Ale z w/w względów poszukiwane są granty na badania naukowe a nie na wdrożenia. Grant na działalność wdrożeniową jest trudny i wymagający, poza tym ostatnio wiąże się z koniecznością współpracy z podmiotem gospodarczym, który dokłada do całego grantu swoje pieniądze (i w związku z tym oczekuje konkretnych rezultatów). Takie granty nie cieszą się dużą popularnością. Ale, znowu muszę zaznaczyć, znam zespoły, które doskonale sobie w świecie grantów wdrożeniowych dają radę, i jest tylko jedno wytłumaczenie tego przypadku: są dobrzy w swojej dziedzinie.

AK

Jak sądzisz, co powinno się zmienić, żeby nasze uczelnie autentycznie zakipiały od innowacji?

JO

Pamiętam wypowiedź jednego ze znakomitych Profesorów (Politechnika Wrocławska), który publikuje w najlepszych czasopismach światowych i jednocześnie rozwija bardzo innowacyjne technologie i biznesy. Uważa On, że należy całkowicie odciąć dostęp do dotacji statutowej na badania naukowe i przeznaczać ja jedynie na dydaktykę. A tych, którzy nie zdobywają grantów i nie publikują (w liczących się czasopismach) albo przenieść na stanowiska dydaktyczne (oczywiście jedynie tych, którzy dobrze uczą) albo się z nimi pożegnać. Stanowiska naukowe i naukową ścieżkę kariery pozostawić tylko najlepszym.

Jako osoba spoza uczelni mogę tylko powiedzieć, ze w 100% zgadzam się z taka tezą. Boję się tylko, że to utopia. W praktyce nadal będziemy zdani na działania legislacyjne inspirowane przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które z kolei będzie się inspirować „głosem świata nauki”, w którym to głosie powyższa opinia nie ma szansy się przebić. Ta niemożność wynika z samorządności uczelni, w której o władzy i reprezentacji decyduje większość – a jaka ta większość jest, mówiłem wcześniej. Ergo, dopóki uczelniami rządzić będą naukowcy a nie menedżerowie, zmieniać się będzie niewiele i nie zawsze w pożądanym przez podatnika i świat gospodarki kierunku. Ten problem dostrzeżono w służbie zdrowia i proszę zauważyć, że w publicznej służbie zdrowia lekarzy na stanowiskach kierowniczych jest coraz mniej, a w prywatnej – nie ma już prawie wcale. A nawet jeśli są z wykształcenia lekarzami, to w praktyce wykonują już tylko zawód menedżera.

AK

Masz rację. Na studiach MBA, gdzie mam przyjemność prowadzić uczyć, coraz więcej jest lekarzy, którzy uzupełniają swojej kompetencje menadżerskie.  Może przydałoby się wprowadzić solidne zajęcia z przedsiębiorczości na każdej uczelni. Wtedy każdy naukowiec miałby większe pojęcie, jak funkcjonuje przedsiębiorstwo i jak zarządza się w nim rozwojem produktu. A kadrę naukową motywowałabym jeszcze  jakimiś dodatkowymi punktami za każdy skomercjalizowany wynalazek. Wtedy publikacja byłaby dodatkiem, a nie celem samym w sobie.

Jarku, to może na koniec, żeby nie poddać sie pesymizmowi, poproszę Cię o jakiś dobry przykład. Czy spotkałeś się ostatnio z uczelnią, gdzie wiele się dzieje na płaszczyźnie innowacji? Taką, którą możemy się chwalić?

JO

Masz, rację z tymi punktami za komercjalizację. Na szczęście rozwiązania legislacyjne idą w tym kierunku. O ile wiem nowa karta punktacji w ocenie parametrycznej jednostek naukowych ma zwiększyć udział tego obszaru w ocenie jednostki.

Generalnie obraz zmian jest korzystny, jak popatrzymy sobie na ostanie 20 lat, to tą różnicę widać. Pytaniem retorycznym pozostaje jedynie kwestia „dlaczego to tyle trwa?”

A co do przykładów, to powiem przekornie tak: wystarczy popatrzeć na strony internetowe wyższych uczelni oraz instytutów naukowych i tam można sobie przeczytać jakie to sukcesy na płaszczyźnie innowacji zostały osiągnięte.